Sobota rano 3 września AD 2016. Pięciu wspaniałych, dwa auta zapakowane po dach Rzeczami Które Nic Nie Ważą, Więc Wezmę™ i około 3 500 km do przejechania.
Wycieczka do Rumunii planowana była dobre 6 miesięcy, aby zmaksymalizować ilość miast, atrakcji i widoków, które zostaną w mojej pamięci już na zawsze. Z tego miejsca ogromne podziękowania dla Artura i Pauliny za ogarnięcie i zaplanowanie praktycznie całego wyjazdu. Szacun, jesteście wielcy.
Oradea
W Oradei zostaliśmy ciepło przywitani przez Christinę, naszą landlady. Zaserwowano nam ciepły obiad i „Palinca de fructe” domowej roboty. Jak się później okazało, każdy pojemnik jest dobry do trzymania alkoholu – następnego dnia gospodarz chciał nas uraczyć przepalanką z plastikowej butelki po płynie do płukania jamy ustnej. Spasowaliśmy ponieważ, od rana nie pijemy1.
Oradea była półmetkiem na drodze do Bran, z jednym dniem przeznaczonym na zwiedzanie. Postawiliśmy więc na rynek główny i Jaskinię Niedźwiedzia, oddaloną o około 80 km.
Jaskinia wzięła swą nazwę od tego, że żyło w niej duże stado misiów jaskiniowych. Pewnego dnia, wejście do jaskini zostało zawalone przez wielki brzydki głaz, uniemożliwiając zwierzętom wydostanie się. Aby przetrwać, misie zaczęły się zjadać i urywać sobie głowy.
A 15 000 lat później stanąłem tam ja, cały na biało
Oradea była naprawdę spoko, „mama” Christina dbała abyśmy byli codziennie najedzeni i pokazała nam dużo ciekawych miejscówek do zwiedzenia na naszej trasie. Pożegnała nas słowami: „You are lovely, kids. Take care.”
Aż żal było odjeżdżać.
Droga długa jest
Następnego dnia wyruszyliśmy w trasę z Oradei przez Kluż-Napokę do Sighișoary. W Kluż zjadłem mega wołowego burgera (który wbrew pozorom nie pochłonął całego budżetu wyjazdowego2), a w Sighișoarze na dobry sen uraczyliśmy się miejscowym winem. W czasie fotografowania zaatakowała mnie modliszka. Wszyscy w napięciu czekali, czy będziemy kopulować i czy na końcu mnie zje.
Dobre, czerwone. Na winach zna się Artur, ja tu tylko pstrykam zdjęcia.
W Sighișoarze przenieśliśmy się do średniowiecza, zwiedzając ufortyfikowany gród. Wejściówka na wszystkie atrakcje wynosiła niewiele, gorzej jeśli chciałeś fotografować. Sala tortur była niestety bardzo malutka i mało atrakcyjna (no może poza selfie pod szubienicą). W wieży natomiast powrzucano dużo ciekawych eksponatów z epoki. Cała wieża była podzielona tematycznie piętrami, bardzo podobała mi się sala z akcesoriami medycznymi (m. in. piła do amputacji). Widoki ze szczytu fortyfikacji był rewelacyjny, a cały gród utrzymany w świetnym klimacie.
Dzień jak co dzień
Z pamiętnika Kuźniara: Nie idźcie do knajpy z miejscem gdzie narodził się Dracula. To ściema. W środku jest gościu robiący „Łaa” i niczym nie przykryta wieża stereo z „klimatyczną muzyką”. Dodatkowo można wybić sobie zęby bo właścicielka bardzo szybko gasiła i zapalała światło przy wchodzeniu po schodach. Zabawne, bo knajpa jest cała w drewnie i ładniejsza od tego całego szału na Draculę.
Na koniec zwiedziliśmy kościół na szczycie i salę szkolną z zachowanymi materiałami do uczenia. I to właśnie ta mała salka wywarła na nas najlepsze wrażenie.
Maniek, to Ty?!
Salina Praid
Ostatniego dnia pojechaliśmy do kopalni soli „Salina Praid” w… Praid (shocking!). Do kopalni jechało się autobusem przez ciemny tunel w dół. Po wyjściu zobaczyliśmy, że kopalnia jest ogromna… i wszędzie grają w ping-ponga i badmintona . OMG, nie spakowałem paletki!
Okazało się, że pod ziemią jest coś w rodzaju centrum rozrywki, można pojeść, pograć, przejść przez park linowy, zwiedzić kościół i zobaczyć dosłownie parę eksponatów. A skoro jesteśmy już przy eksponatach.
Antyczny proszek (sprzedawany w każdym sklepie)
Nie wiem co o wszystkim sądzić, bo nie zabrałem paletki.
W drodze do Simon
Na początek ciekawostka. Przy wyjazdach z miast wielu ludzi daje like’a gdy widzi nasz samochód. To miłe.
Podczas podróży do naszej bazy wypadowej w góry, zwiedziliśmy po drodze parę zamków. Jeden na dziko w Saschiz, drugi w Rupea, trzeci w Rasnov i oczywiście zamek Draculi w Bran. O samych zamkach będzie osobny wpis ze zdjęciami, nad którymi nie mam niestety czasu teraz przysiąść.
Poniżej na szybko dwa zdjęcia z zamku w Rasnov.
Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę
Zapomniałem przedstawić bohaterów naszej wyprawy. Wszyscy mamy supermoce. Od lewej:
Paulina – ma nosa do dobrych restauracji i knajp. Jak nie jesteś pewien co zjeść a nie chcesz zdechnąć z głodu, weź to, co Paulina.
Bartek – survival master3, który w górach czuje się jak ryba w wodzie, a miśki bierze na gołe klaty. Umie czytać mapę, a to ważne.
Artur – zawodowy kierowca, brawurowa jazda samochodem marki Skoda. Postrach niefrasobliwych kierowców i wałęsających się dzieci. Motto przewodnie: „Rura i na maxa.”
Maciek – nasz mędrzec z góry, z przewodnikiem w ręku dzięki któremu omijamy miejscowe pułapki. Kameruje wszystkie wypady, abym mógł się przekonać jak często i głośno przeklinam.
Braszów
Jednodniowa wyprawa do Braszowa zaowocowała takim oto zdjęciem:
Rzeka z budynków
W Braszowie ujrzymy napis na szczycie góry, rodem z Hollywood. Panoramę miasta można dostrzec z punktu widokowego obok napisu. W centrum miasta, które widzimy w lewym dolnym rogu znajduje się fontanna i zabytkowy kościół. Ładne miasto, ale nie po to tutaj przybyliśmy. Czas na samo gęste, czyli…
Wyprawa w góry
W Simon znów przywitano nas alkoholem. Generalnie można przyjąć zasadę, że tam gdzie Cię witają wódką, będzie dobry nocleg. Z dodatkowych lokatorów znalazł się pies, kot, krowa i kura4. W górach towarzyszyło nam mnóstwo zwierzaków, wszędzie leżały pieseły i czekały, żeby je pogłaskać. A jak wiadomo pieseły to najlepsze zwierzęta na świecie5. W szczytowym momencie napadło nas pięć haskich.
Bartek postanowił chodzić własnymi ścieżkami, ponieważ nasza paczka niczym wycieczka japońskich turystów obładowana Sprzętem Który Nic Nie Waży™, za bardzo by go opóźniała. Szybko okazało się, że chodzenie po górach przy ABK6 z aparatem mocno mi nie służy, więc szybko zastąpiłem go przez aparat w telefonie komórkowym.
Strumień w zwolnionym tempie
Arturus Maximus
Bezellus pospolitus
Na azymut raz dwa trzy
Połowa wyjazdu za nami. W następnej części dowiecie się dlaczego trudno było nam przyrządzić grilla, co wkurwiło Bartka, kim jest Serdel, i co sprzedaje się w Rumunii w kartonach ze słomką.
1 Dobra, dobra…
2 Tylko pół.
3 Na wiadomość „AAAA! Pająk!” reaguje „Hmm… białko.”
4 Na drugi dzień okazało się, że na podwórku mieszkają dwa psy, dwa koty, trzy kury krowa i siedem owiec, tylko po ciemku nie było widać.
5 Zaraz po pieskach najfajniejsze są kosmiczne łaziki (korektorka potwierdza, sprawdzone info – dop.).
6 Absolutnym Braku Kondycji.